środa, 28 sierpnia 2013

[002] - Życie po życiu



      - Pracy? – zapytałam zdziwiona. Odwrócił się w moją stronę, uśmiechając kpiąco.
      - Skarbie, myślałaś, że pomogę ci, od tak? Po prostu? Chyba sobie ze mnie żartujesz. Nie jestem jakąś instytucją charytatywną, żeby przygarniać biedne sierotki.

     Spuściłam wzrok, wlepiając go w podłogę. Przez parę chwil szliśmy w kompletnym milczeniu. Nie za bardzo wiedziałam, czy powinnam się odzywać i czy w ogóle miałabym o co zapytać. Sama nie wiem, czemu, ale po prostu się stresowałam. Mój nowy pracodawca wydał mi się bardzo tajemniczy, zainteresował mnie. Naturalnie nie w tym sensie, że mi się spodobał, nic z tych rzeczy. Po prostu Shinji miał w sobie coś, co nie pozwalało przejść obok niego obojętnie. Przyciągał mnie do siebie z dziwną siłą. Może właśnie dlatego niemalże bez wahania ruszyłam za nim w ciemność. Poza tym byłam ciekawa, do czego jego zdaniem byłam "idealna" . Przez osiemnaście lat mojego życia zajmowałam się tylko jednym, praktykowałam jedynie ten znienawidzony, aczkolwiek potrzebny wszystkim zawód. Byłam płatnym mordercą.

     - Jesteśmy na miejscu. – Głos mężczyzny wyrwał mnie z zamyślenia.

     Potrząsnęłam głową i spojrzałam dookoła. Byłam w środku jakiegoś starego, niemalże całkowicie pustego korytarza. Dawniej krwistoczerwona, teraz wyblakła okładzina odłaziła od zatęchłych ścian, a przymocowane na nich pochodnie dodatkowo wysuszały napuchnięty od wody materiał tak, że w niektórych miejscach był on po prostu pokruszony. Na prawo ode mnie ścianę szpeciło kilka długich poprzecznych cięć, przypominających ślad po ogromnych pazurach. Przede mną znajdowały się jedynie stare, obdrapane drzwi z mosiężną, równie wiekową klamką. Shinji niemal natychmiast chwycił ją i dość mocno nacisnął, żeby ustąpiła. Do naszych uszu doszło tylko głośne skrzypienie i pokój stał dla nas otworem. Mężczyzna wyciągnął dłoń w zapraszającym geście. Zmierzyłam go wzrokiem i weszłam do środka.

     Pomieszczenie nie było spore, w środku znajdowało się przeżarte przez korniki biurko, na którym walały się sterty różnorakich dokumentów, a przed nim dwa równie skromnie wyglądające krzesła. Przed meblem zaś stał sporych rozmiarów fotel, obity czerwoną skórą, tu i tam przetarty od długotrwałego użytkowania. Rozglądnęłam się wokół. Ściany pokryte niegdyś szafirową tapetą zdążyły już wypłowieć i pokryć grubą warstwą kurzu, popiołu i sadzy. Gdy przechodziło się obok, kłęby tego upierdliwego brudu wzbijały się w powietrze, drażniąc przybysza w nos. Odkaszlnęłam, bo jakimś dziwnym trafem trafiły także do moich ust.

      - Siadaj - nakazał dość stanowczo mój towarzysz.

      Zajęłam miejsce na jednym z krzeseł, które skrzypnęło żałośnie, przyjmując na siebie mój ciężar. Zacisnęłam zęby. Czyżbym naprawdę ważyła aż tak dużo? Podniosłam wzrok i ujrzałam Shinjiego wpatrującego się we mnie uważnie znad fotela. W jego ciemnych oczach wyzierających spod kaptura, błyszczały tajemnicze iskierki.

      - Czy w końcu dowiem się, dlaczego mnie tu pan ściągnął? – Byłam już nieco zirytowana.

     - Coś ty skarbie tak niecierpliwa, hmm? – zapytał przeciągając samogłoski uwodzicielskim tonem, co spowodowało, że zaczęłam drżeć ze złości. Zagryzłam jednak wargę, zacisnęłam pięści i starałam się opanować. Cóż, to będzie trudna współpraca, przeleciało mi przez myśl.

      - Proszę ze mną nie pogrywać. – Obdarzyłam go lodowaty spojrzeniem. – Nie jestem tu dla zabawy i pan o tym dobrze wie. Więc jeśli zamierza pan sobie za mnie nadal żartować, najlepiej niech wyrzuci mnie pan na najbliższym przystanku do piekła.

     Od ścian gabinetu odbił się jego śmiech. Spojrzałam na mężczyznę mściwie. Co ja takiego powiedziałam, że aż tak go to rozbawiło? Bo owszem rozbawiło. Gdyby był pozbawiony tych resztek godności i taktu, zapewne tarzałby się po podłodze. Odchrząknęłam znacząco i Shinji nagle zamilkł. Tak po prostu momentalnie ucichł. Po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. Podniosłam wzrok na mojego przyszłego pracodawcę i spojrzałam mu głęboko w oczy. W jego ciemnych tęczówkach błyszczały iskierki szczerego rozbawienia, co poświadczał jeszcze szeroki uśmiech na jego twarzy. Ledwo co powstrzymałam prychnięcie, które cisnęło mi się na usta.

      - Proszę cię, naprawdę myślisz, że to takie proste? Że jak przestaniesz być dla mnie użyteczna, to skończysz z przypalonym tyłkiem na dnie kotła? Jesteś naprawdę dziecinna. – Chciałam zaprotestować, ale uciszył mnie gestem dłoni. – Słuchaj… - powiedział podnosząc się i podpierając rękami o blat biurka – Mamy spore braki w ludziach, przez co te szuje zyskują nad nami przewagę. Cała organizacja leży i kwiczy, nic już nie mówię o tym, że nikt się już nie chce zgłaszać. – Pytająco uniosłam brew, ten tylko zaprzeczył mi ruchem głowy. - Pytania później, skarbie. Jak mówiłem, to nie te czasy. Teraz nikt już nie wierzy w demony… - Osłupiała popatrzyłam w jego oczy. Był całkowicie poważny. Nie wydawał się kłamać, albo znowu robić sobie ze mnie żarty. Gdy tylko spostrzegł moje spojrzenie uśmiechnął się nikle – Ty też pewnie nie wierzysz… - powiedział chłodno.

      - Wie pan… Od jakiś dwóch godzin, jeżeli nie więcej, nie żyję, więc w demony też będę skłonna uwierzyć. – odparłam szczerze.

     - Skarbie, nie mówi do mnie per „pan”. Po prostu Shinji albo…

     - Albo?

     - Albo szefie. – Uśmiechnął się szarmancko. – Jeżeli oczywiście chcesz, ja cię do tej pracy nie zmu…

     - Co z tego będę miała? – ucięłam go. Popatrzył na mnie zaskoczony, ale po chwili błysnął zębami w jeszcze szerszym uśmiechu.

      - Co będziesz miała z naszej współpracy…? – zastanawiał się na głos – Cóż, zapewne jest taka osoba, którą tak nienawidzisz, że mogłabyś ją przy najbliższej nadarzającej się okazji rozszarpać, mam rację, skarbie? – Zdębiałam. Skąd on mógł o tym wiedzieć? A może… Może on tylko zgadywał...?

      - Jeżeli się zgodzisz… - kontynuował – Gwarantuje ci, że z naszą pomocą dokonasz zemsty na siostrze.

     Wpatrywałam się w niego zszokowana. Skąd on tyle… ?

      - Ale najpierw musisz się oczywiście wywiązać z umowy, skarbie.

      - Co to za umowa? – zapytałam drżącym głosem.

     - Powiedzmy, że jeżeli uznam, że wykonałaś już swoją pracę, będziesz wolna.

     - Czy mam pewność, że kiedykolwiek ją wykonam? – zapytałam, nieznacznie mrużąc oczy.

      - Nie masz. – Uśmiech nie znikał z jego twarzy.– Ale to i tak chyba lepsze niż nic.

     - Czy będę mogła w każdej chwili wywiązać się z umowy?

      - Coś dużo pytań zadajesz, skarbie. Będziesz mogła, jeżeli jednak to zrobisz, ie pomożemy ci.

      - Rozumiem… - powiedziałam cicho, spuszczając wzrok i wpatrując się w słoje na biurku.

     - A więc? – zaczął – Zgadzasz się? Chcesz dla nas pracować?

     - Kiedy mam zacząć, szefie? – zapytałam, patrząc mu w oczy i uśmiechając się zadziornie.

     Shinji podniósł się z fotela i skierował w moją stronę. Ja również wstałam. Jednym zgrabnym ruchem zsunął z głowy kaptur i stanął przede mną. Mój wzrok w pierwszej kolejności spoczął na jego lekko rozwichrzonych blond włosach, by chwilę później leniwie przesunąć się po jego twarzy. Prawdę mówiąc, inaczej go sobie wyobrażałam. W mojej głowie pod tym kapturem pojawiała się twarz mężczyzny po czterdziestce, z niechlujną czupryną, to tu, to tam przyprószoną siwizną. Twarz ów pana miała być, szczególnie w okolicach oczu, upstrzona licznymi zmarszczkami, spowodowanymi ironicznymi uśmiechami, które, przynajmniej w moim mniemaniu, Shinji ubóstwiał i wykorzystywał przy każdej nadarzającej się okazji. W takim wypadku dobrze zbudowany, przystojny mężczyzna po trzydziestce z bodaj dwu-trzy dniowym zarostem był zaskakującą, aczkolwiek miłą niespodzianką.

     W chwili, gdy patrzyłam w jego ciemne, niemal czarne oczy, w których teraz królował jakiś dziwny błysk poczułam na biodrach jego dłonie. Po moim ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz, a ja sama skrzywiłam się w duchu. Wiedziałam, że jest człowiekiem śmiałym i wie czego chce, ale nie sądziłam, że w takim stopniu. Zamiast się zatrzymać, ten pchnął mnie i przypilił do ściany, trzymając za nadgarstki. Spojrzałam mu w oczy z dziwną mieszanką szoku, złości i niedowierzania, na co ten wykrzywił usta w dzikim uśmiechu. Przysunął wargi do mojej szyi. Gdy poczułam jego oddech na skórze, zadrżałam.

       - I jak ci się podoba, co, skarbie? – zamruczał uwodzicielskim tonem. Starałam się mu wyrwać, jednak, na próżno.

      - T-Ty draniu… - powiedziałam cicho. Zaśmiał się.

        - Jesteś teraz tylko moja, wiesz? – wyszeptał cicho, przesuwając nosem po moim obojczyku.
     Zagryzłam wargę.

      Nagle drzwi otworzyły się z impetem.

      - Szefie! – zawołał ktoś wesoło– Już wróciłem! Gdzie jest ta nowa?

       Spojrzałam w bok z błaganiem wymalowany na twarzy. Na progu stał jakiś chłopak również w czarnym płaszczu.

niedziela, 12 maja 2013

[001] - Uderzenie serca


     W życie po śmierci nie wierzę. W los, fatum, czy inne tego typu bzdety także. Bóstewka, boginki- toż to bez sensu. Ludzie wymyślają to wszystko, bo boją się tego, co będzie po drugiej stronie. Do końca życia chcą wierzyć, że ostatecznie nie zginą. Tchórze, głupcy. Nikt nie jest wieczny i nikt nie będzie. 
   Wieczność - to takie śmieszne słowo. Słowo, które przecież nie istnieje. Boga nie ma- to wymysł osób bojaźliwych, ludzie, zwierzęta umierają, budowle w końcu tak czy inaczej zmienią się w ruinę. Po co ktoś stworzył słowo, którego nie da się wykorzystać?      Skoro po śmierci nic nie ma... To dlaczego ja mam jeszcze świadomość tego co robię? Czy tak wygląda ta druga strona? Nieprzenikniona czerń, chłód i cisza dzwoniąca w uszach?
   Skuliłam się, a głowę ukryłam pomiędzy kolanami. Zimno zaczęło robić swoje.  
   Czy ja już zawszę tu będę?
     Przemknęło mi przez myśl. Jeśli okaże się to prawdą, może zacznę żałować swoich grzechów? A może nie?
      Nagle jednak usłyszałam jakiś cichy, melodyjny głos, dochodzący z oddali. W tej otchłani był dla mnie jednak niczym krzyk. Wzdrygnęłam się i odruchowo podniosłam wzrok, próbując zorientować się, skąd dochodzi. Próżne okazały się moje wysiłki. Miejsce, w którym się znajdowałam było najwyraźniej nie próżnią, a jakimś wielkim pomieszczeniem, gdzie dźwięk odbijał się od ścian, tworząc echo. W którą stronę bym się nie obróciła, słyszałam swoje imię, to ciszej, to głośniej. Ktoś najwyraźniej się ze mną bawił. Nienawidziłam takich gierek. Dopuszczałam je tylko w wypadku, gdy to ja zabawiałam się z ofiarą przed śmiercią, dając jej jeszcze iskierkę nadziei nim przeszyję ją na wskroś mym ostrzem. Zmieniając temat... Gdzie jest moja katana? Nigdy się bez niej nie ruszałam. Prawdę powiedziawszy, to z nią nawet spałam. No, nie tak dosłownie. Zawsze leżała albo na krańcu łóżka lub zaraz obok, ewentualnie pod poduszką. Bez niej czułam się bezbronna. Mniej więcej tak jak teraz. 
      Głosy, wzywające mnie po imieniu nie ucichły. Przeciwnie, stawały się coraz głośniejsze. Tak jakby ich źródło było bliżej, z każdą sekundą, z każdym uderzeniem serca o metr, dwa, pięć. Rozejrzałam się nerwowo po otoczeniu. Nic się nie zmieniło. Ciemność. Zacisnęłam pięści.

     Co do jasnej cholery się tu dzieje?! Przecież ja nie żyję! 

      Może to jednak nie takie oczywiste. Może to był tylko sen? Ten feralny dzień... Może ja go sobie tylko wymyśliłam? Tak, na pewno. Zaraz się obudzę w jakimś obskurnym hoteliku przez oślepiające promienie popołudniowego słońca, wpadające przez zakurzone firanki. Jakby się głębiej zastanowić to całkiem logiczne rozwiązanie. 
Wcale nie spotkałam swojej siostry, nie walczyłam z nią. Mojej śmierci nie było. 
 To wszystko sen!   
Tylko... Czemu ja się nie budzę? 
      Nagle głosy stały się tak głośne, że wydawało mi się, iż nie słyszałam ich już tylko uszami, ale i umysłem. Byłam w stanie skupiać się jedynie  na cichym, jakimś dziwienie złowieszczym i kpiącym Kiro... Kiro... Kiro... Moje ciało przeszył zimny dreszcz, na tyle chłodny,  że znów się skuliłam. Nie mogłam już wytrzymać, czułam, że nie jestem w stanie oddychać. Przytknęłam dłonie do uszu. Zrobiłabym wszystko, byle tego nie słyszeć. Komuś jednak bardzo zależało na moim cierpieniu. Słowa z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze. Z szeptów przeszły niemalże w krzyki. Przycisnęłam ręce mocniej do mojej głowy. 
      - PRZESTAŃ! - całe to piekło przerwał mój histeryczny wrzask. 
      I znów stało się cicho. 
      Podniosłam wzrok, by rozejrzeć się wokół. Ty razem coś się zmieniło. Może to zabrzmi idiotycznie, ale ciemność, która mnie otaczała stała się jaśniejsza. Zamrugałam kilkakrotnie i wytężyłam wzrok. W oddali mieniło się jakieś światełko, które powoli zbliżało się w moją stronę. I wtem usłyszałam cichy głos. Ten sam, który wcześniej niemal doprowadził mnie do szaleństwa. Tym razem brzmiał jednak melodyjnie, słodko, delikatnie. Owa postać śpiewała coś pod nosem. Dopiero gdy podeszła dostatecznie blisko, udało mi się usłyszeć z początku tylko niektóre słowa, a później całe wersy.   

 Dusza porwana przez wiatr,    
Serce wykradzione przez człowieka.   
Och Ziemio...   
 Och burzliwe deszcze...  
  Och niebo... Och świetle... *
    W miarę, gdy śpiewała podążała coraz bliżej mnie. Nie wiem, czy miałam jakieś przywidzenia i umysł płatał mi figle, czy naprawdę to widziałam? 
Ciemność po prostu się przed nią rozstępowała. Z każdym jej krokiem w moją stronę, robiło się coraz jaśniej, a mnie samą coraz bardziej ogarniało wrażenie, że ów kobieta mi pomoże. Wyciągnie mnie z tego bagna, w które się wplątałam. 
     Cały czas miałam nadzieję, że to tylko sen, że zaraz się obudzę. Gdzieś w głębi umysłu byłam jednak świadoma tego, co się stało, a kobieta, która teraz przede mną stała wydawała mi się jedyną ucieczką z ciemności, a fakt, że pochyliła się nade mną, patrząc prosto w oczy musiał świadczyć, że nie zostawi mnie samej sobie. Że pomoże. 
     W tej całej swej tajemniczej jasności, mlecznych włosach, opadających kaskadą na jej odkryte, alabastrowe ramiona i pięknie haftowanej, białej szacie wydała mi się wtedy najpiękniejszą i najniewinniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałam. Tak podziwiałam  jej osobę, że doszło nawet do tego, że bałam się spojrzeć jej w twarz. Wiem, bezsensowne, ale tak właśnie było. W końcu jednak po długiej chwili milczenia podniosłam wzrok, który spotkał się z jej błyszczącymi, błękitnymi oczyma. Kobieta uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła dłoń w moją stronę. Jakiś czas wahałam się, lecz w końcu postanowiłam jej zaufać, powierzyć moje i tak skończone i beznadziejne życie. Podałam jej rękę, a ta pomogła mi się podnieść. Zaraz po tym odwróciła się do mnie plecami i ruszyła w kierunku, z którego przybyła. Wpatrywałam się w nią oniemiała, zachwycona jej pięknem, delikatnością i gracją, z jaką wykonywała każdy krok. Nawet nie patrząc mi w oczy, rzekła:
     - Wstań i chodź ze mną, potępiona duszo. 
     Już otwierałam usta, żeby zapytać, ale uprzedziła mnie. 
     - Tam gdzie idziemy, może otrzymasz zbawienie.   
   
 Zbawienie dla kogoś takiego jak ja? Nonsens. 
     Coś jednak podpowiadało mi,  abym udała się, gdzie mnie prowadzi. Miałam przeczucie, że tam wytłumaczą mi wszystko, co się wydarzyło. 
     Kobieta nawet na mnie nie poczekała. Ruszyła powolnym krokiem w ciemność, która ustępowała miejsca jej iskrzącej się postaci. Pobiegłam za nią. Nic innego mi nie zostało. 
     - Jak się zwiesz, duszku? - zapytała, gdy tylko stanęłam za nią, nie mając odwagi się z nią zrównać. 
     - K-Kira... - odparłam cicho. 
     Nie odpowiedziała. 
     I znów nastąpiła długa chwila milczenia, która mnie samej wydawała się nieskończonością. 
     Otoczenie zaczęło powoli się zmieniać. Z czasem udawało mi się rozróżniać niektóre obiekty. Najczęściej były to wyschnięte na wiór, niskie drzewka lub niewielkie kamienie. Ot, wielka różnorodność krajobrazu. Przynajmniej takie pocieszenie, że ciemność zaczęła się stopniowo rozpraszać, ustępując miejsca półmrokowi, a wcześniej zimne powietrze, teraz stawało się ciepłe. 
     Po kilku chwilach marszu w kompletnej ciszy w oddali zobaczyłam małe, czerwone światełko. W miarę, gdy się do niego zbliżaliśmy, ciepło, które od niego pochodziło, zaczęło przyjemnie ogrzewać nasze twarze. Gdyby tylko nie lekki wiaterek, unoszący w duszne powietrze gryzący w oczy pył, można by owe warunki nazwać idealnymi.
     Po kilkunastu kolejnych uderzeniach mojego, skołatanego serca znalazłam się przed ogromnymi wrotami, wykutymi w ciemnej skale. Spoglądnęłam w górę. Nad sobą nie widziałam już jedynie czerni, ale ku swojemu własnemu zdziwieniu ujrzałam zabarwione na szkarłat niebo, zasnute grubą chmurą brunatnych pyłów.
       Gdy tylko kobieta stanęła przed drzwiami, te z głośnym skrzypieniem otworzyły się, dając jasny znak, że możemy wejść. Wytężyłam wzrok, ale nie udało mi się zobaczyć niczego oprócz ciemności, zalegającej w pomieszczeniu za przejściem. Białowłosa odwróciła się w połowie drogi i skinęła na mnie dłonią. Nie miałam wyboru, musiałam jej usłuchać. W końcu… Co mi zależy? I tak już nie żyję. A przecież nie można po raz kolejny zabić martwego, nieprawdaż?
Gdy tylko znalazłam się w środku, uderzyło mnie duszne powietrze, gdzie na szczęście nie zalegało aż tak wiele brudnego pyłu. W końcu mogłam spokojnie odetchnąć.
     Nagle wyczułam jakiś ruch. Rozglądnęłam się uważnie i ujrzałam strzępek migającego mi w oddali, ciemnego płaszcza.
    -Shinji, nie baw się ze mną w kotka i myszkę, wyłaź. Nie mam czasu ani ochoty na te twoje gierki – powiedziała donośnym głosem moja towarzyszka. 
Na jej słowa z cienia zza najbliższą skałą wyłonił się zakapturzony mężczyzna. Zacmokał kilka razy i stanął naprzeciw nas. Nie, poprawka. Naprzeciw białowłosego anioła, zaraz obok mnie.
     - No, no, Hikari. Czymże zasłużyłem na twoją wizytę? – zapytał. W jego głosie dało się słyszeć nutkę wyższości i zdecydowaną szczyptę pewności siebie.
     -Zamknij się. – warknęła. Spojrzałam na nią zdziwiona.
    -No, proszę… Kotek pokazuje pazurki. – zadrwił.
    - Shinji… - powiedziała już bardziej zniecierpliwiona.
    - Bez nerwów, proszę… - odparł, już spokojniej.- Voi chi siete, dolce passero?** – Tu zwrócił się do mnie, szczerząc zęby w szarmanckim uśmiechu. Białowłosa prychnęła, splatając ręce na piersiach i odwracając wzrok.
     - Jestem Kira. – odezwałam się cicho.
     - Kira, Kira Kira… - Mężczyzna zastanowił się chwilę. – Skąd ja znam to imię..? – zwrócił się zdecydowanie bardziej do maleńkiego kamyczka na ziemi, aniżeli do nas.
W tym momencie, zupełnie niespodziewanie odezwała się Hikari, spoglądając w oczy zakapturzonej postaci.
     - Kira, morderca, do tego płatny, ma siostrę bliźniaczkę, z której ręki zginęła.
     - Ano tak! – Mężczyzna, który jak się orientowałam, miał na imię Shinji, zaklaskał w dłonie. Ów odgłos echem rozniósł się po otaczających nas skałach, a przez moje ciało przeszły dreszcze.
     - Znalazłam ją w nicości. Została zamo… - kontynuowała kobieta.
     - Rozumiem, świetnie! Właśnie kogoś takiego szukałem, dziękuję Hikari, że ją tu przyprowadziłaś! – przerwał jej i bezceremonialnie podszedł do mnie, chwytając za podbródek. Przyjrzał mi się uważnie, oglądając najpierw prawy, później lewy profil, a następnie całą twarz.
     - Ile masz lat? – zapytał nagle.
     - Ile miałam? – poprawiłam go – Miałam dziewiętnaście. – Skinął głową.
     - Nadajesz się. – powiedział chłodno i puścił mnie, podchodząc do anioła stojącego obok. – Pani, jak mógłbym ci się odwdzięczyć? – i znów ten ton. Drwina i pewność siebie.
     -Mógłbyś czasem przestać żartować i wziąć niektóre spray na poważnie. – rzekła, a ironia i szorstkość owej wypowiedzi, echem poniosła się po jaskini. Tak,  jaskini, teraz już byłam niemalże pewna, gdzie jesteśmy.
Nagle Hikari odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę drzwi. Nawet nie odwróciła się w moją stronę. Rzuciła tylko na odchodne:
     - Ty nigdy się nie zmienisz, Shinji! Pamiętaj, wisisz mi przysługę.
     - Oczywiście, pani. – uśmiechnął się.
Tępo wpatrywałam się w drzwi, które zamykały się za cieniem mojej niedoszłej wybawicielki. Nie mogłam uwierzyć, że ona tak po prostu zostawiła mnie z tym facetem. Nawet nie miałam pojęcia, kim był. Jedyne, co było mi wiadome, to to, że zwie się Shinji i jak wywnioskowałam, jest jej jakimś starym znajomym. Tyle z zasobów moich informacji o zakapturzonym mężczyźnie. Przeklęłam w myślach. Nienawidziłam takiej niewiedzy. Wolałam mieć wszystko ładnie wyłożone na stole. Uwielbiałam przebierać w informacjach.
     A do tego traktowała mnie niczym przedmiot. Jak przysługę. Niewybaczalne.
Przyjaciel mojej kochanej Hik skinął na mnie dłonią i nawet nie patrząc, czy za nim podążam, ruszył przed siebie. Podążyłam za nim- w końcu nie miałam już innego wyboru. Mojej wspaniałomyślnej wybawicielce najwyraźniej nie byłam już wcale, a wcale potrzebna. Po prostu się mnie pozbyła. Jak śmiecia. 
     Wynurzyłam się zza skały, wchodząc do jakiegoś korytarza. Natychmiast musiałam przysłonić ręką oczy, bo oślepiające światło palących się pochodni podrażniło moje delikatne tęczówki. Shinji, który szedł z cztery kroki przede mną także chwycił jedną pochodnię i poprowadził mnie wzdłuż długiego korytarza.
     - Gdzie idziemy? – zapytałam nagle.
     - Do mojego gabinetu. Porozmawiamy o twojej pracy.
Wlepiłam wzrok w jego plecy.
 O jakiej pracy on do cholery mówi? 

*** 
* "Kaze no requiem" 

** Kim jesteś, słodki wróbelku?

***
Boże, ileż to trwało? Pięć miesięcy, ale liczy się to, że jest, ne? 
A więc tak, przy okazji chciałabym dodać kilka bezsensownych słówek od mła. 
Primo po pierwsze bardzo chciałabym podziękować kilku osobom. Przede wszystkim mojemu cudnemu pan Kejkowi, który po mojej prośbie wzorowo męczył mnie, abym napisała pierwszy rozdział. Z początku tylko upominał, ale jak to nie skutkowało, zaczął grozić. Dziękuję! 
Do gromadki osób, które miały swój wkład w powyższy rozdzialik zaliczyć należy także moją kochaną i wzorową betę, która przeczytała te okropne wypociny i cierpliwie wytknęła błędy. Ze stoickim spokojem odpowiedziała także na głupie i bezsensowne pytania wymęczonej po weselu Kirci. Wielkie arigatou! 
Primo po drugie bardzo chciałabym przeprosić za moje lenistwo i podziękować za cierpliwość oraz lekturę owego rozdzialiku 
Do następnego, jeśli takowy się w ogóle pojawi!  

piątek, 7 grudnia 2012

[000] Prolog

     Chłodny zimowy wiatr, smagający mą twarz i płatki czystego, niczym nie skażonego, białego śniegu, kończące swój żywot, gdy tylko dotykały mego ciała. To ostatnie co pamiętam z mego życia. Później była już tylko ciemność, przeplatana szkarłatem.
     -Poddajesz się? - zapytała z kpiną dziewczyna, tak łudząco do mnie podobna.
     Nie odpowiedziałam, jak na kulturalnego człowieka przystało tylko z krzykiem, znikającym pośród zamieci, zaatakowałam. Dziewczyna bez problemu odparła moją katanę swoim mieczem. W miejscu, gdzie oręże się ze sobą zderzyły buchnęło kilka złotych iskier. 
     -Oj siostrzyczko, tylko na tyle cię stać?- syknęła. 
     Natarłam na nią, wykorzystując całą rezerwę siły, która mi jeszcze pozostała. Nie skarżąc się przyznam tylko, że nie było jej zbyt wiele. Moja przeciwniczka tylko kpiąco się uśmiechnęła, wyprowadzając mnie z równowagi. Przez ten cały czas nie mogłam, bądź nie chciałam przyjąć do świadomości, że jest lepsza. Silniejsza. To był mój błąd, który bez wahania wykorzystała. Opuściła swój miecz w dół, zmuszając mnie tym samym do wykonania kroku w tył. Dysząc popatrzyłam na nią ze wściekłością malującą się w mych piwnych oczach. Wiatr zawiał mocniej, rozwiewając me kasztanowe włosy na wszystkie strony, napawając siłą, nadzieją i wolą dalszej walki. Wykorzystując już wszystko co miałam, postanowiłam zaatakować po raz ostatni. Wzięłam głęboki wdech. Zimne, ostre powietrze wtoczyło się do moich płuc, otrzeźwiając świadomość i ciało.
     To jest moja ostatnia szansa. Jeśli jej nie wykorzystam... Zginę. Przemknęło mi przez myśl. 
Nie, dam radę, nie mogę tak myśleć. Jestem silna, zniszczę każdego, kto stanie mi na drodze.  
     Z tak silnym przekonaniem w mym umyśle zaatakowałam. Pierwszego ciosu dziewczyna uniknęła, lecz miałam coś w zanadrzu. Podskoczyłam i obróciłam się o 360 stopni. Z silnym przeczuciem mego zwycięstwa chciałam zaatakować. Mój miecz, połyskujący w słońcu miał zadać śmierć mej przeciwniczce, a gdy już znajdował się niecały centymetry od jej ciała, wysunął mi się z ręki. Upadłam na kolana, kaszląc krwią. Dotknęłam swojej piersi, na której poczułam ciepły, szkarłatny płyn. Popatrzyłam na mą siostrę ze zdziwieniem...
     -T-Ty... -wychrypiałam na co ona uśmiechnęła się triumfalnie. 
     Nie mogłam w to uwierzyć, przecież to miało zakończyć się zupełnie inaczej! To ona powinna teraz konać, nie ja!
     -Ostatnie życzenie? - zapytała, klękając obok mnie. 
     -Tak...-powiedziałam resztką sił- Żebyś zdechła. 
      Dziewczyna zachichotała i sięgnęła do rękojeści swego miecza, utkwionej w mym ciele. 
    - Żegnaj...-szepnęła i mocno wyrwała miecz z mojej piersi. Upadłam na zimny mokry śnieg i po raz ostatni zamknęłam oczy.